Moje
ucho wyłapuje słowa „Bracia Figo Fagot”. Jako że jestem wielbicielem
intelektualnej głębi prostackiego humoru Pisarzy Miłości, zaczynam
przysłuchiwać się rozmowie stojących obok mnie na peronie dziewczyny i
chłopaka. Obracam się w ich stronę tak ewidentnie, że można by pomyśleć, iż
biorę udział w konwersacji dotyczącej, jak się zorientowałem, zbliżających się
juwenaliów.
Oboje
są młodzi, estetyczni, ale niezapadający w pamięć. Chłopak jest o wiele wyższy
od dziewczyny. Oboje, tak jak ja, noszą okulary. Uczestniczę więc w
trzyosobowym zlocie okularników-miłośników muzyki rozrywkowej, o którym wiem
tylko ja.
Dziewczyna
wymienia kolejne, mniej lub bardziej mi znane nazwy zespołów, po czym wykonuje
dłonią chybotliwy gest, jakim przeciętny Słowianin odpowiedziałby na pytanie,
czy jest zadowolony z życia. Chłopak śmieje się ze zrozumieniem. Wtedy pojmuję,
że „Wóda zryje banię” to nie ich klimat, i zrywam naszą niewypowiedzianą
przyjaźń.
Na
moje miejsce do dwójki znajomych dołącza niespodziewany gość – chodząca
osobowość w koszulce w serek, dżinsowej kurtce i spodniach z krokiem w kolanach.
Okulary słoneczne spoczywają na schludnie, lecz nonszalancko zaczesanych do
tyłu włosach. Jest włóczęgą, ale nie takim, który śmierdzi i szuka jedzenia po
śmietnikach. Buntuje się przeciw wszystkiemu i zawsze bez powodu. Outsider,
pogrążony w zadumie, ale bacznie obserwujący, kto na niego patrzy. Podchodzi do
dziewczyny, wyjmuje słuchawki z uszu, jedno z których zdobi kolczyk w kształcie
guzika, i nic nie mówiąc staje przed nią z uśmiechem ojca wracającego z wojny
do dzieci.
–
Ja cię chyba skądś znam – mówi dziewczyna po chwili milczenia wypełnionej
gorączkową gonitwą myśli.
–
Ja ciebie chyba też – odpowiada wędrowiec – I chyba nawet kojarzę skąd.
Ciekawe, czy ty zgadniesz.
Lubi
pogrywać. Kładzie na szali swoją dumę, by poczuć odrobinę ryzyka.
Ona
wpatruje się w niego, on w nią. Dziewczyna marszczy czoło, próbując sobie
przypomnieć. Trwa to chwilę, dłużej, coraz dłużej. Ojcowski uśmiech znika z
twarzy włóczęgi, zastępuje go uśmiech rozczarowany, jakim właściciel obdarza
psa, który nie poznał go po dłuższym urlopie. Zagrał va banque, postawił zegarek, kluczyki do samochodu i akt własności
domu w grze o najniższą stawkę, a rozdanie przebiega nie po jego myśli. Nie
może nawet blefować, nie ma dokąd uciec w razie przegranej.
–
Z jakiegoś obozu! – przypomina sobie w końcu dziewczyna. Tak, to musiało być w
czasach, gdy wymiotowało się po pierwszym papierosie, wypalonym naprędce w
ukryciu przed wychowawcą.
–
Chłopak z gitarą! – dodaje po chwili.
–
No, no – zachęca ją wytrawny hazardzista, ruchem ręki próbuje pobudzić jej
pamięć.
–
Imię na jot… – dziewczyna wyciera z kurzu imię starego znajomego litera po
literze.
–
Józef – dopowiada w moich myślach włóczęga – Józef Exterowicz!
Co?
Niemożliwe, Józef Exterowicz taki nie jest. Nie jest człowiekiem, którego
postronny obserwator lub przypadkowy rozmówca miałby za buca. Jest samotnikiem
w białej koszuli, z twarzą, którą ludzie biorą za grymas. Nikomu nie powie
dobrego słowa, ale będzie się przysłuchiwał i oceniał. I wreszcie, nigdy nie
żebrałby o uwagę dawno niewidzianej znajomej. Józef Exterowicz, przechodząc
obok niej, patrzyłby w inną stronę. Jak prawdziwy buc.
Józef
Exterowicz i włóczęga z imieniem na jot nie są tym samym, nie są nawet do
siebie podobni. Stoją na przeciwległych biegunach grubiaństwa. Udając, że się
ignorują, w myślach komentują każdy gest i każde słowo.
–
Jonatan – prostuje w końcu wędrowiec – Ale mówią na mnie Jonah – dodaje w mojej
głowie.
Jonatan
nie próbuje nawet przypomnieć sobie imienia znajomej, ona też na to nie liczy.
Przechodzą więc do sprawy, o jaką zapytałby każdy długo niewidziany kolega z
czasów szkolnych – studiów.
–
Informacja naukowa i bibliotekoznawstwo – zaczyna dziewczyna.
–
Co – pyta Jonatan.
–
Co – spytałbym na jego miejscu.
Rozmowa
przybiera znany dziewczynie obrót. Uczymy się na bibliotekarzy. Bez urazy, nie
wiedziałem, że do tego potrzebne są studia. Często to słyszę. Dziewczyna jest
skazana na powtarzanie tej wymiany zdań przez wieczność, w każdym następnym
świecie. Doszczętnie to rujnuje oryginalność wędrowca, który musi teraz szybko
pozbierać i skleić odłamki swej niepowtarzalności.
–
Europeistyka? Stosunki międzynarodowe? – atakuje dziewczyna, wyczuwając strach.
–
Filozofia – z gracją paruje włóczęga. Kosmiczny ład został przywrócony, świat
powrócił na swoje miejsce, Bóg umarł, a Jim Morrison zmartwychwstał przyjąwszy
ciało pretensjonalnego studenciaka. Dziewczyna rzekła „O, to fajnie” i stała
się światłość.
Jonatan
odzyskuje w końcu kontrolę nad sytuacją, prowadzi rozmowę na swoich warunkach,
a dziewczyna spija każda jego słowo, czasem odpowiadając krótko i z
zakłopotaniem. Nagle dostrzegam, że raz na jakiś czas odrywa ona wzrok od wędrownego
filozofa. Z jej oczu cichy wyrzut sumienia spogląda z rzadka na chłopaka, o
którym wszyscy zapomnieli, nawet ja, a przecież stoi tu cały czas. Chłopak nie
patrzy ani na nią ani na włóczęgę, głowę odwraca w inną stronę, a minę ma
poważną, surową, jak milczący posąg. Ja jestem tym chłopakiem, wszystko, co
pomyślałem, pomyślał i on, przelałem na niego całe swoje wyniosłe grubiaństwo.
To on jest Józefem Exterowiczem.
Nadjeżdża
wreszcie pociąg. Dziewczyna jedzie w przeciwnym kierunku, więc żegna się i
odchodzi. Dwaj buce ruszają bez słowa w tę samą stronę, a jednocześnie
rozchodzą się, antygrawitacja odpycha ich jak najdalej od siebie. Wsiadają do
różnych wagonów. Znienawidzili się od pierwszego wejrzenia, nie musieli nawet
nic mówić. Tak, jak mogą się znienawidzić tylko buce na przeciwległych
biegunach grubiaństwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz