piątek, 19 maja 2017

"Życie", odc. 1 - "Wyniosłe grubiaństwo"

Moje ucho wyłapuje słowa „Bracia Figo Fagot”. Jako że jestem wielbicielem intelektualnej głębi prostackiego humoru Pisarzy Miłości, zaczynam przysłuchiwać się rozmowie stojących obok mnie na peronie dziewczyny i chłopaka. Obracam się w ich stronę tak ewidentnie, że można by pomyśleć, iż biorę udział w konwersacji dotyczącej, jak się zorientowałem, zbliżających się juwenaliów.
Oboje są młodzi, estetyczni, ale niezapadający w pamięć. Chłopak jest o wiele wyższy od dziewczyny. Oboje, tak jak ja, noszą okulary. Uczestniczę więc w trzyosobowym zlocie okularników-miłośników muzyki rozrywkowej, o którym wiem tylko ja.

Dziewczyna wymienia kolejne, mniej lub bardziej mi znane nazwy zespołów, po czym wykonuje dłonią chybotliwy gest, jakim przeciętny Słowianin odpowiedziałby na pytanie, czy jest zadowolony z życia. Chłopak śmieje się ze zrozumieniem. Wtedy pojmuję, że „Wóda zryje banię” to nie ich klimat, i zrywam naszą niewypowiedzianą przyjaźń.
Na moje miejsce do dwójki znajomych dołącza niespodziewany gość – chodząca osobowość w koszulce w serek, dżinsowej kurtce i spodniach z krokiem w kolanach. Okulary słoneczne spoczywają na schludnie, lecz nonszalancko zaczesanych do tyłu włosach. Jest włóczęgą, ale nie takim, który śmierdzi i szuka jedzenia po śmietnikach. Buntuje się przeciw wszystkiemu i zawsze bez powodu. Outsider, pogrążony w zadumie, ale bacznie obserwujący, kto na niego patrzy. Podchodzi do dziewczyny, wyjmuje słuchawki z uszu, jedno z których zdobi kolczyk w kształcie guzika, i nic nie mówiąc staje przed nią z uśmiechem ojca wracającego z wojny do dzieci.
– Ja cię chyba skądś znam – mówi dziewczyna po chwili milczenia wypełnionej gorączkową gonitwą myśli.
– Ja ciebie chyba też – odpowiada wędrowiec – I chyba nawet kojarzę skąd. Ciekawe, czy ty zgadniesz.
Lubi pogrywać. Kładzie na szali swoją dumę, by poczuć odrobinę ryzyka.
Ona wpatruje się w niego, on w nią. Dziewczyna marszczy czoło, próbując sobie przypomnieć. Trwa to chwilę, dłużej, coraz dłużej. Ojcowski uśmiech znika z twarzy włóczęgi, zastępuje go uśmiech rozczarowany, jakim właściciel obdarza psa, który nie poznał go po dłuższym urlopie. Zagrał va banque, postawił zegarek, kluczyki do samochodu i akt własności domu w grze o najniższą stawkę, a rozdanie przebiega nie po jego myśli. Nie może nawet blefować, nie ma dokąd uciec w razie przegranej.
– Z jakiegoś obozu! – przypomina sobie w końcu dziewczyna. Tak, to musiało być w czasach, gdy wymiotowało się po pierwszym papierosie, wypalonym naprędce w ukryciu przed wychowawcą.
– Chłopak z gitarą! – dodaje po chwili.
– No, no – zachęca ją wytrawny hazardzista, ruchem ręki próbuje pobudzić jej pamięć.
– Imię na jot… – dziewczyna wyciera z kurzu imię starego znajomego litera po literze.
– Józef – dopowiada w moich myślach włóczęga – Józef Exterowicz!
Co? Niemożliwe, Józef Exterowicz taki nie jest. Nie jest człowiekiem, którego postronny obserwator lub przypadkowy rozmówca miałby za buca. Jest samotnikiem w białej koszuli, z twarzą, którą ludzie biorą za grymas. Nikomu nie powie dobrego słowa, ale będzie się przysłuchiwał i oceniał. I wreszcie, nigdy nie żebrałby o uwagę dawno niewidzianej znajomej. Józef Exterowicz, przechodząc obok niej, patrzyłby w inną stronę. Jak prawdziwy buc.
Józef Exterowicz i włóczęga z imieniem na jot nie są tym samym, nie są nawet do siebie podobni. Stoją na przeciwległych biegunach grubiaństwa. Udając, że się ignorują, w myślach komentują każdy gest i każde słowo.
– Jonatan – prostuje w końcu wędrowiec – Ale mówią na mnie Jonah – dodaje w mojej głowie.
Jonatan nie próbuje nawet przypomnieć sobie imienia znajomej, ona też na to nie liczy. Przechodzą więc do sprawy, o jaką zapytałby każdy długo niewidziany kolega z czasów szkolnych – studiów.
– Informacja naukowa i bibliotekoznawstwo – zaczyna dziewczyna.
– Co – pyta Jonatan.
– Co – spytałbym na jego miejscu.
Rozmowa przybiera znany dziewczynie obrót. Uczymy się na bibliotekarzy. Bez urazy, nie wiedziałem, że do tego potrzebne są studia. Często to słyszę. Dziewczyna jest skazana na powtarzanie tej wymiany zdań przez wieczność, w każdym następnym świecie. Doszczętnie to rujnuje oryginalność wędrowca, który musi teraz szybko pozbierać i skleić odłamki swej niepowtarzalności.
– Europeistyka? Stosunki międzynarodowe? – atakuje dziewczyna, wyczuwając strach.
– Filozofia – z gracją paruje włóczęga. Kosmiczny ład został przywrócony, świat powrócił na swoje miejsce, Bóg umarł, a Jim Morrison zmartwychwstał przyjąwszy ciało pretensjonalnego studenciaka. Dziewczyna rzekła „O, to fajnie” i stała się światłość.
Jonatan odzyskuje w końcu kontrolę nad sytuacją, prowadzi rozmowę na swoich warunkach, a dziewczyna spija każda jego słowo, czasem odpowiadając krótko i z zakłopotaniem. Nagle dostrzegam, że raz na jakiś czas odrywa ona wzrok od wędrownego filozofa. Z jej oczu cichy wyrzut sumienia spogląda z rzadka na chłopaka, o którym wszyscy zapomnieli, nawet ja, a przecież stoi tu cały czas. Chłopak nie patrzy ani na nią ani na włóczęgę, głowę odwraca w inną stronę, a minę ma poważną, surową, jak milczący posąg. Ja jestem tym chłopakiem, wszystko, co pomyślałem, pomyślał i on, przelałem na niego całe swoje wyniosłe grubiaństwo. To on jest Józefem Exterowiczem.

Nadjeżdża wreszcie pociąg. Dziewczyna jedzie w przeciwnym kierunku, więc żegna się i odchodzi. Dwaj buce ruszają bez słowa w tę samą stronę, a jednocześnie rozchodzą się, antygrawitacja odpycha ich jak najdalej od siebie. Wsiadają do różnych wagonów. Znienawidzili się od pierwszego wejrzenia, nie musieli nawet nic mówić. Tak, jak mogą się znienawidzić tylko buce na przeciwległych biegunach grubiaństwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz