Niewielki szary budynek gdzieś na skraju
miasta wyglądał na zupełnie opuszczony. Z całą pewnością nikt nie domyśliłby
się, że może się w nim mieścić redakcja gazety. W najbliższym otoczeniu nie
było zupełnie niczego oprócz trawy i drzew.
Borowski zatrzymał samochód przed
budynkiem. Wziął gazetę, która leżała za przednią szybą, złożył ją i schował do
kieszeni marynarki, po czym wysiadł razem z Klonowicem.
Zanim weszli do budynku, sprawiającego
wrażenie całkowitej ruiny, postanowili zajrzeć do środka przez zakratowane
okna. Szyby jednak były pokryte tak grubą warstwą kurzu zarówno od zewnątrz,
jak i od wewnątrz, że nic nie dało się zobaczyć.
Stanęli przy drzwiach, z których dużymi
płatami odchodziła niegdyś chyba jasnobrązowa farba. Detektyw nacisnął przycisk
dzwonka, najwidoczniej jednak nie działał, gdyż nie usłyszeli żadnego dźwięku.
Zapukał więc. Poczekali chwilę, nikt nie odpowiadał.
– Chyba nikogo nie ma – powiedział Uri.
Borowski zapukał jeszcze dwa razy. Nie
uzyskawszy odpowiedzi, nacisnął klamkę. Drzwi były zamknięte.
– Trzeba je wyważyć – stwierdził
spoglądając porozumiewawczo na towarzysza.
Detektyw odsunął się, a Klonowic mocno
naparł barkiem na drzwi. Były słabe i spróchniałe, otworzyły się za trzecią
próbą, zostawiając na koszuli agenta Mosadu płatki złuszczonej farby.
Wewnątrz panowała ciemność, którą
rozpraszał jedynie snop światła wpadający przez otwarte drzwi. Borowski
poszukał po omacku włącznika światła na ścianie. Gdy go znalazł, nacisnął go,
po czym strzepnął z dłoni pajęczynę, która dosyć grubą warstwą pokrywała
wszystko, co wystawało ze ścian.
Jedynym źródłem światła w pomieszczeniu
była żarząca się na żółto żarówka dyndająca na kablu pod sufitem. Żółty blask
ujawnił trzy biurka stojące w dość znacznej odległości od siebie, jak na tak
mały metraż. Na jednym z nich stał tylko pojemnik z długopisami oplecionymi
szarymi nitkami pajęczyny. Drugie zawalone było porozrzucanymi bezładnie
papierami, na trzecim zaś znajdował się komputer, najprawdopodobniej z drugiej
połowy lat dziewięćdziesiątych, z małym ekranikiem wbudowanym w gigantyczny monitor.
Biuro redakcji ewidentnie było opuszczone od wielu lat.
Detektyw usiadł przy biurku z
długopisami i zaczął zaglądać do każdej szuflady po kolei, Klonowic natomiast
przeglądał kartki leżące na biurku obok.
– To chyba jakiś kalendarz – powiedział
Borowski kartkując znaleziony w którejś z szuflad zeszyt w ciemnoniebieskiej
oprawie z wytłoczonymi cyframi oznaczającymi bieżący rok. Mimo to kartki były
pożółkłe, jakby kalendarz miał co najmniej kilkanaście lat. Detektyw zatrzymał
się na dacie zamachu, pod którą zapisano czerwonym atramentem: 21:00 – spotkanie.
– Spójrz na to – zawołał Uri,
wygrzebawszy ze sterty w większości pustych kartek osiem zdjęć
przedstawiających jakieś dzieci. Wyglądały na powiększone fotografie ze
szkolnych legitymacji.
– Z tyłu są napisane nazwiska – dodał
Klonowic. – Chafni Riwlin… Pinchas Riwlin… To ci chłopcy, które znaleźliśmy pod
podłogą w hotelu!
Borowski zapakował znaleziony kalendarz
w przezroczysty plastikowy worek i podszedł do towarzysza. Wziął od niego
zdjęcia i przejrzał je.
– Wygląda na to, że to zdjęcia ośmiorga
zaginionych dzieci – stwierdził. – Schowaj je.
Detektyw zasiadł teraz za biurkiem z
przestarzałym komputerem. Włączył urządzenie, które zaczęło głośno rzęzić, i
odczekał dłuższą chwilę, aż się uruchomiło.
Na pulpicie Windows 95 widniał tylko
jeden folder zatytułowany 8. Piotr
najechał na niego myszką i kliknął dwa razy. Obok kursora pojawiła się
obracająca się klepsydra. Nim zdążyła wykonać pełny obrót, ekran nagle zrobił
się niebieski, a sam komputer zaczął wyć jak zarzynane zwierzę. Po chwili
wyłączył się. Czuć było zapach przepalonych kabli, z otworów wentylacyjnych
urządzenia ulatywały cienkie strużki dymu.
– Kurwa mać! – zdenerwował się Borowski.
– Zepsuł się na amen.
Gdy siedział tak bezradnie, zauważył
leżącą obok komputera dyskietkę.
– Może to się chociaż na coś przyda –
powiedział, po czym zabrał ją i schował. – Rozejrzyjmy się jeszcze.
Po krótkich oględzinach wypatrzyli coś,
czego wcześniej nie widzieli – ciężkie stalowe drzwi pomalowane na ten sam
kolor, co ściany.
– Zamknięte na klucz – stwierdził
detektyw.
– To nie problem – odparł Klonowic, po
czym wyjął z kieszeni wytrych, nachylił się nad dziurką od klucza i zaczął w
niej dłubać. Po chwili drzwi były otwarte. Za nimi znajdowały się schody
wiodące na dół, w zupełną ciemność.
Piotr nacisnął parę razy zamontowany
przy schodach przełącznik światła, jednak bez skutku. Wyciągnął więc z
wewnętrznej kieszeni marynarki małą latarkę i świecąc nią zszedł na dół, a Uri
za nim.
Pomieszczenie wybudowane pod ziemią było
przynajmniej trzy razy większe niż to na parterze. Nie miało żadnych okien, a
stało w nim kilka maszyn drukarskich, niepokrytych kurzem ani pajęczyną, co
świadczyło o tym, że ktoś ich musiał niedawno używać. Na jednej z pras jeszcze
znajdowały się strony gazety, której egzemplarz dostarczono Borowskiemu pod
drzwi.
– Strasznie to wszystko dziwne – szepnął
detektyw wodząc wzrokiem za światłem latarki, którym omiatał maszyny i całą
halę. Nagle zauważył jakiś czarny obiekt w kącie. To była związana i
zakneblowana nastoletnia dziewczyna.
Piotr i Uri natychmiast do niej
podbiegli. Dziewczyna bała się ich, ale nie mogła uciekać ani krzyczeć.
– Nie bój się – uspokajał ją Borowski
ostrożnie zrywając jej srebrną taśmę z ust. – Jak się nazywasz?
Nastolatka nie odpowiadała, tylko
patrzyła na niego wielkimi czarnymi oczyma pełnymi przerażenia.
– Jak się nazywasz? – powtórzył
detektyw. Znowu nie otrzymał odpowiedzi.
– Ma
szmech? – zapytał Klonowic.
Dziewczyna spojrzała na niego, po czym
powiedziała drżącym głosem:
– Dewora Hajman.
Uri wydobył z kieszeni na piersi zabrane
z biurka fotografie i przejrzał je. Jedna z nich przedstawiała dziewczynkę
łudząco podobną do tej skulonej nastolatki. Odwrócił zdjęcie, żeby zobaczyć
podpis. Dewora Hajman. Pokazał je
Borowskiemu.
– Rozwiążmy ją – powiedział Piotr.
Agent Mosadu wydobył scyzoryk i
przepiłował nim liny u nadgarstków i kostek u nóg dziewczyny.
– Będzie dobrze, zabierzemy cię stąd –
mówił do niej po hebrajsku.
Pomógł jej wstać. Nastolatka z trudem
utrzymywała się na nogach, całym ciężarem ciała opierała się na Urim. Szli za
światłem latarki Borowskiego, idącego przed nimi.
Doszli do podnóża schodów. Detektyw
spojrzał w górę, przez otwarte drzwi, gdzie nagle pojawiła się czarna sylwetka.
Piotr poświecił w jej kierunku. Na górze stał człowiek w upiornej gumowej masce
– ten sam, którego Borowski i Klonowic spotkali niedawno w parku.
– Stój! Nie ruszaj się! – zawołał
detektyw sięgając po pistolet. Nim jednak zdążył wyjąć go z kabury, zamaskowana
postać z hukiem zamknęła ciężkie metalowe drzwi. Słychać było szczęk klucza
przekręcanego w zamku.
– Nie! – krzyczał Borowski wbiegając na
górę po schodach. – Otwieraj! – walił w drzwi z całej siły. – Otwieraj!
Zbiegł z powrotem na dół do Klonowica.
– Masz jeszcze ten wytrych?
– Mam.
Uri przekazał mu słaniającą się na
nogach dziewczynę, którą podtrzymywał, i wspiął się po schodach.
– Nic z tego – zawołał z góry po chwili.
– Zostawił klucz w dziurze.
Piotr sięgnął po telefon komórkowy.
– Cholera, nie ma zasięgu! Jesteśmy
uwięzieni!
Przeczytałam "8" jednym tchem... czekam na następny sezon! Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję! Już zaczynamy pracę nad następnym sezonem, który pojawi się niebawem.
Usuń