sobota, 11 października 2014

8 - odcinek 11.

Dzisiejszy odcinek jest ostatnim w pierwszym sezonie. "8" powróci po krótkiej przerwie.



Niewielki szary budynek gdzieś na skraju miasta wyglądał na zupełnie opuszczony. Z całą pewnością nikt nie domyśliłby się, że może się w nim mieścić redakcja gazety. W najbliższym otoczeniu nie było zupełnie niczego oprócz trawy i drzew.
Borowski zatrzymał samochód przed budynkiem. Wziął gazetę, która leżała za przednią szybą, złożył ją i schował do kieszeni marynarki, po czym wysiadł razem z Klonowicem.
Zanim weszli do budynku, sprawiającego wrażenie całkowitej ruiny, postanowili zajrzeć do środka przez zakratowane okna. Szyby jednak były pokryte tak grubą warstwą kurzu zarówno od zewnątrz, jak i od wewnątrz, że nic nie dało się zobaczyć.

Stanęli przy drzwiach, z których dużymi płatami odchodziła niegdyś chyba jasnobrązowa farba. Detektyw nacisnął przycisk dzwonka, najwidoczniej jednak nie działał, gdyż nie usłyszeli żadnego dźwięku. Zapukał więc. Poczekali chwilę, nikt nie odpowiadał.
– Chyba nikogo nie ma – powiedział Uri.
Borowski zapukał jeszcze dwa razy. Nie uzyskawszy odpowiedzi, nacisnął klamkę. Drzwi były zamknięte.
– Trzeba je wyważyć – stwierdził spoglądając porozumiewawczo na towarzysza.
Detektyw odsunął się, a Klonowic mocno naparł barkiem na drzwi. Były słabe i spróchniałe, otworzyły się za trzecią próbą, zostawiając na koszuli agenta Mosadu płatki złuszczonej farby.
Wewnątrz panowała ciemność, którą rozpraszał jedynie snop światła wpadający przez otwarte drzwi. Borowski poszukał po omacku włącznika światła na ścianie. Gdy go znalazł, nacisnął go, po czym strzepnął z dłoni pajęczynę, która dosyć grubą warstwą pokrywała wszystko, co wystawało ze ścian.
Jedynym źródłem światła w pomieszczeniu była żarząca się na żółto żarówka dyndająca na kablu pod sufitem. Żółty blask ujawnił trzy biurka stojące w dość znacznej odległości od siebie, jak na tak mały metraż. Na jednym z nich stał tylko pojemnik z długopisami oplecionymi szarymi nitkami pajęczyny. Drugie zawalone było porozrzucanymi bezładnie papierami, na trzecim zaś znajdował się komputer, najprawdopodobniej z drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych, z małym ekranikiem wbudowanym w gigantyczny monitor. Biuro redakcji ewidentnie było opuszczone od wielu lat.
Detektyw usiadł przy biurku z długopisami i zaczął zaglądać do każdej szuflady po kolei, Klonowic natomiast przeglądał kartki leżące na biurku obok.
– To chyba jakiś kalendarz – powiedział Borowski kartkując znaleziony w którejś z szuflad zeszyt w ciemnoniebieskiej oprawie z wytłoczonymi cyframi oznaczającymi bieżący rok. Mimo to kartki były pożółkłe, jakby kalendarz miał co najmniej kilkanaście lat. Detektyw zatrzymał się na dacie zamachu, pod którą zapisano czerwonym atramentem: 21:00 – spotkanie.
– Spójrz na to – zawołał Uri, wygrzebawszy ze sterty w większości pustych kartek osiem zdjęć przedstawiających jakieś dzieci. Wyglądały na powiększone fotografie ze szkolnych legitymacji.
– Z tyłu są napisane nazwiska – dodał Klonowic. – Chafni Riwlin… Pinchas Riwlin… To ci chłopcy, które znaleźliśmy pod podłogą w hotelu!
Borowski zapakował znaleziony kalendarz w przezroczysty plastikowy worek i podszedł do towarzysza. Wziął od niego zdjęcia i przejrzał je.
– Wygląda na to, że to zdjęcia ośmiorga zaginionych dzieci – stwierdził. – Schowaj je.
Detektyw zasiadł teraz za biurkiem z przestarzałym komputerem. Włączył urządzenie, które zaczęło głośno rzęzić, i odczekał dłuższą chwilę, aż się uruchomiło.
Na pulpicie Windows 95 widniał tylko jeden folder zatytułowany 8. Piotr najechał na niego myszką i kliknął dwa razy. Obok kursora pojawiła się obracająca się klepsydra. Nim zdążyła wykonać pełny obrót, ekran nagle zrobił się niebieski, a sam komputer zaczął wyć jak zarzynane zwierzę. Po chwili wyłączył się. Czuć było zapach przepalonych kabli, z otworów wentylacyjnych urządzenia ulatywały cienkie strużki dymu.
– Kurwa mać! – zdenerwował się Borowski. – Zepsuł się na amen.
Gdy siedział tak bezradnie, zauważył leżącą obok komputera dyskietkę.
– Może to się chociaż na coś przyda – powiedział, po czym zabrał ją i schował. – Rozejrzyjmy się jeszcze.
Po krótkich oględzinach wypatrzyli coś, czego wcześniej nie widzieli – ciężkie stalowe drzwi pomalowane na ten sam kolor, co ściany.
– Zamknięte na klucz – stwierdził detektyw.
– To nie problem – odparł Klonowic, po czym wyjął z kieszeni wytrych, nachylił się nad dziurką od klucza i zaczął w niej dłubać. Po chwili drzwi były otwarte. Za nimi znajdowały się schody wiodące na dół, w zupełną ciemność.
Piotr nacisnął parę razy zamontowany przy schodach przełącznik światła, jednak bez skutku. Wyciągnął więc z wewnętrznej kieszeni marynarki małą latarkę i świecąc nią zszedł na dół, a Uri za nim.
Pomieszczenie wybudowane pod ziemią było przynajmniej trzy razy większe niż to na parterze. Nie miało żadnych okien, a stało w nim kilka maszyn drukarskich, niepokrytych kurzem ani pajęczyną, co świadczyło o tym, że ktoś ich musiał niedawno używać. Na jednej z pras jeszcze znajdowały się strony gazety, której egzemplarz dostarczono Borowskiemu pod drzwi.
– Strasznie to wszystko dziwne – szepnął detektyw wodząc wzrokiem za światłem latarki, którym omiatał maszyny i całą halę. Nagle zauważył jakiś czarny obiekt w kącie. To była związana i zakneblowana nastoletnia dziewczyna.
Piotr i Uri natychmiast do niej podbiegli. Dziewczyna bała się ich, ale nie mogła uciekać ani krzyczeć.
– Nie bój się – uspokajał ją Borowski ostrożnie zrywając jej srebrną taśmę z ust. – Jak się nazywasz?
Nastolatka nie odpowiadała, tylko patrzyła na niego wielkimi czarnymi oczyma pełnymi przerażenia.
– Jak się nazywasz? – powtórzył detektyw. Znowu nie otrzymał odpowiedzi.
Ma szmech? – zapytał Klonowic.
Dziewczyna spojrzała na niego, po czym powiedziała drżącym głosem:
– Dewora Hajman.
Uri wydobył z kieszeni na piersi zabrane z biurka fotografie i przejrzał je. Jedna z nich przedstawiała dziewczynkę łudząco podobną do tej skulonej nastolatki. Odwrócił zdjęcie, żeby zobaczyć podpis. Dewora Hajman. Pokazał je Borowskiemu.
– Rozwiążmy ją – powiedział Piotr.
Agent Mosadu wydobył scyzoryk i przepiłował nim liny u nadgarstków i kostek u nóg dziewczyny.
– Będzie dobrze, zabierzemy cię stąd – mówił do niej po hebrajsku.
Pomógł jej wstać. Nastolatka z trudem utrzymywała się na nogach, całym ciężarem ciała opierała się na Urim. Szli za światłem latarki Borowskiego, idącego przed nimi.
Doszli do podnóża schodów. Detektyw spojrzał w górę, przez otwarte drzwi, gdzie nagle pojawiła się czarna sylwetka. Piotr poświecił w jej kierunku. Na górze stał człowiek w upiornej gumowej masce – ten sam, którego Borowski i Klonowic spotkali niedawno w parku.
– Stój! Nie ruszaj się! – zawołał detektyw sięgając po pistolet. Nim jednak zdążył wyjąć go z kabury, zamaskowana postać z hukiem zamknęła ciężkie metalowe drzwi. Słychać było szczęk klucza przekręcanego w zamku.
– Nie! – krzyczał Borowski wbiegając na górę po schodach. – Otwieraj! – walił w drzwi z całej siły. – Otwieraj!
Zbiegł z powrotem na dół do Klonowica.
– Masz jeszcze ten wytrych?
– Mam.
Uri przekazał mu słaniającą się na nogach dziewczynę, którą podtrzymywał, i wspiął się po schodach.
– Nic z tego – zawołał z góry po chwili. – Zostawił klucz w dziurze.
Piotr sięgnął po telefon komórkowy.

– Cholera, nie ma zasięgu! Jesteśmy uwięzieni!

2 komentarze:

  1. Przeczytałam "8" jednym tchem... czekam na następny sezon! Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję! Już zaczynamy pracę nad następnym sezonem, który pojawi się niebawem.

      Usuń