piątek, 12 września 2014

8 - odcinek 7.


Jalla!
Wielbłąd zatrzymał się w miejscu i ani myślał iść dalej, mimo ostrych uderzeń nahaja. Cała karawana stanęła za nim. Beduini zaczęli krzyczeć i poganiać zwierzęta, jednak nie przynosiło to żadnego skutku. Wielbłądy ryczały i przestępowały w miejscu z nogi na nogę, ale nie chciały pójść naprzód.
Stary Beduin, który jechał na czele, wypatrzył coś wystającego z piasku nieopodal. Krzyknął do młodego chłopaka usilnie starającego się zmusić wierzchowca do dalszej jazdy, a ten zeskoczył na ziemię i poszedł przyjrzeć się wskazanej przez starca rzeczy. Ze złocistego piasku sterczały trzy ludzkie palce. Skóra na nich była spieczona i popękana od słońca.
Młodzieniec zawołał swoich towarzyszy, którzy prędko zeskoczyli z wielbłądów i zaczęli odgarniać piach. Po chwili wynurzyła się poczerniała głowa na oko kilkunastoletniego chłopca.


***

Borowski odwiózł Klonowica do hotelu, w którym wynajęto pokój agentowi Mosadu.
– Spróbuję się skontaktować ze szkołą tych dzieciaków – powiedział Uri wysiadając z samochodu. – Może Liwni już wróciła do Izraela.
– Dobra – odparł detektyw. – Ja skoczę jeszcze na komisariat i jadę do domu. Na razie!

***

– Gdzie ty się znowu szlajasz? – zapytał syna Marecki wkładając marynarkę. – Chyba ci mówiłem, że masz siedzieć w domu?
Tomek zamknął za sobą drzwi, ściągnął buty i cisnął je gdzieś w kąt.
– Byłem tylko na chwilę na dole… Wychodzisz gdzieś?
– Tak, muszę jechać do pracy.
– Coś się stało?
– Podobno się czegoś dowiedzieli o tej wycieczce.
– A czego?
– Tomek, nie mam teraz czasu. Cześć, zamknij za mną.

***

Magda rozglądała się po sali lekko zakłopotana. Przed nią na talerzu leżał homar, a ona zupełnie nie wiedziała, jak ma go zjeść, żeby nie wyjść na nieokrzesaną.
– Słuchaj, skarbie… – odezwał się Radek.
– Tak?
– Wiem, że to trochę szybko… Bo w końcu nie znamy się zbyt długo… Ale wiesz, ja już mam swoje lata i…
– Co takiego?
– A niech to!
Mężczyzna zerwał się gwałtownie z krzesła, stanął przed Magdą, przyklęknął, wyjął z kieszeni marynarki maleńkie pudełeczko i zapytał, prezentując złoty pierścionek z wielkim brylantem:
– Wyjdziesz za mnie?
Twarz Magdy wykrzywiła się w dziwnym grymasie, łączącym w sobie zażenowanie jego desperackim gestem i zachwyt nad błyszczącym klejnotem. Nie spodziewała się, że tak szybko i łatwo jej pójdzie. Znowu spojrzała po sali. Większość gości zwrócona była w ich stronę i czekała w niemniejszym niż Radek napięciu na jej odpowiedź.
– Tak – powiedziała matowym, pozbawionym emocji głosem.

***

– Co jest?
Marecki wszedł do biura, gdzie czekał na niego kolega z ABW.
– Właściwie to chyba niepotrzebnie cię wzywałem – powiedział mężczyzna. – To jakiś wariat.
– Ale co mówił?
– Twierdzi, że to on jest zamachowcem. Coś tam jeszcze pieprzył, jakiś metafizyczny bełkot.
– Jak go znaleźliście?
– Sam podszedł do patrolu w tym parku, gdzie był zamach. Przysłali go od razu do nas.
– Dobra, muszę sam go zobaczyć.
Marecki wszedł do pokoju przesłuchań, gdzie siedział brodaty bezdomny w zszarganym kolorowym ubraniu.

***

Borowski kupił watę cukrową i stanął pod sięgającym nieba diabelskim młynem.
– Tato, idę na karuzelę! – zawołała jego córka i zaraz zniknęła w tłumie.
Detektyw rozejrzał się po wesołym miasteczku. Pod domem strachów wypatrzył znajomą twarz. Podszedł się przywitać.
– Doktorze Klonowic! Co pan robi w wesołym miasteczku?
Uri Klonowic miał na sobie lekarski kitel.
– Podobno mają tutaj niesamowity dom strachów – odpowiedział. – Wejdzie pan ze mną?
– Bardzo chętnie.
Weszli do baraku, na którym wymalowane były duchy, szkielety i inne straszydła.
Znaleźli się w pomieszczeniu przypominającym pokój hotelowy z dwoma łóżkami. Na jednym z nich siedzieli obok siebie mężczyzna i kobieta.
– To moi znajomi – rzekł doktor Klonowic. – Riwka Blumsztajn i Adam Hanoch.
– Dzień dobry – przywitał się Borowski i usiadł na drugim łóżku.
– Słyszał pan o tym zamachu na wycieczkę z Izraela? – zapytała Riwka. – Podobno straszna masakra. Dobrze, że mnie tam nie było, bo pewnie bym zginęła.
Zapadła cisza. Kobieta siedziała machając nogami w powietrzu, a jej towarzysz drapał się po głowie.
– Podobno Beduini na pustyni mają ciekawe życie – przerwał milczenie Adam. – Na pustyni można znaleźć ciekawe rzeczy.
– Lubi pan taniec? – zapytała Blumsztajn. – Nasza koleżanka Chawa bardzo lubi taniec. Uri, włącz jakąś muzykę.
Klonowic podszedł do stojącej w kącie wieży stereo.
– Nie działa – stwierdził przycisnąwszy kilka guzików.
– Działa – odparła kobieta. – Tylko musisz nastawić odpowiednią piosenkę.
Uri pomajstrował coś jeszcze przy urządzeniu, a po chwili ryknęła z niego muzyka: Ha-balada al Ari we-Derczi!
– Musi pan wstać – powiedział do Borowskiego.
Piotr przysiadł się do Riwki i Adama, wciągnął głośno powietrze nosem i spytał:
– Przepraszam, co tu tak śmierdzi?
– Nie wiem – odpowiedziała Blumsztajn. – Zawsze tak śmierdzi.
Klonowic tym czasem objął drugie łóżko rękami, podniósł je, jakby było zrobione z kartonu, i przestawił w inne miejsce. Następnie zerwał wykładzinę z podłogi i wyszło spod niej dwóch chłopców. Stanęli na środku pokoju, ukłonili się, po czym wzięli się za ręce i zaczęli tańczyć.
Tańczyli tak dłuższą chwilę, wykonując najprzeróżniejsze, skomplikowane figury.

Ech sze-hem rokdim ze meszagea! – Adam powtarzał słowo piosenki, którą grała wieża. – To, jak oni tańczą, jest niesamowite!

Następny odcinek

2 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Wszystkie ilustracje do serialu, z wyjątkiem tych do odcinków szóstego i ósmego, są autorstwa Konrada Kawskiego.

      Usuń