Wiatr ustał. Z piasku wyłoniła się para
złocistych szczypiec. Za nimi wygrzebał się pokryty chitynowym pancerzem tułów
i zakończony kolcem ogon. Skorpion zaczął przemierzać pustynię poruszając na
przemian odnóżami. Dotarł do suchego, ciernistego krzewu i zatrzymał się.
Czekał w bezruchu.
W pobliżu rozbrzmiewał regularny, ledwie
słyszalny dźwięk ziarenek piasku osuwających się spod maleńkich łapek. Samotny
myszoskoczek kicał z miejsca na miejsce poszukując pożywienia. Gryzoń zatrzymał
się przy krzewie. Jego pyszczek i wibryssy poruszały się niespokojnie.
Nagrzane powietrze zawibrowało od
szybkiego, niemal niedostrzegalnego ruchu. Żądło ugodziło myszoskoczka, który
natychmiast odskoczył. Próbował uciec, jednak po kilku skokach jego nogi
zesztywniały i zwierzę upadło na ukłuty bok. Przerażone i bezbronne patrzyło,
jak drapieżnik zbliża się powoli przebierając odnóżami, bez pośpiechu.
Skorpion chwycił ofiarę w szczypce i
zaczął ją pożerać.
***
Borowskiemu zaproponowano, by usiadł na
trzecim fotelu, co też uczynił. Komendant zaś usadowił się za biurkiem.
– Mam nadzieję, że nie dziwi pana moja
obecność tutaj – zaczął Klonowic. Mówił po polsku płynnie, lecz z wyraźnym
obcym akcentem. – Zamach terrorystyczny na młodzież to dla mojego kraju sprawa
najwyższej wagi.
– Całkowicie to rozumiem – odparł
detektyw. – Ale czego pan od nas oczekuje? Chce pan nadzorować śledztwo?
– Nadzorować?
– To znaczy - kierować – wyjaśnił
Marecki.
– Aaa! Nie, tak bym tego nie określił.
Widzę siebie bardziej jako - jak się mówi? - wspólnika pana.
– Wspólnika? – zdziwił się tym razem
Borowski.
– Mam na myśli kogoś, kto prowadzi
śledztwo razem z panem.
– Tak, wiem, ale jak pan to sobie
wyobraża?
– Normalnie. Będziemy partnerami. Pan
jest detektywem i ja też będę detektyw.
– A jaka jest pana rola? – Piotr zwrócił
się do agenta ABW.
– Ja tylko troszczę się o to, by panu
Klonowicowi niczego nie brakowało. Nie będę w żadnym wypadku panom
przeszkadzał.
– Ach tak – Borowski już wiedział, że z
Mareckim będą kłopoty.
– Skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy
– odezwał się Uri po krótkiej ciszy. – Chciałbym obejrzeć z panem nagrania z
kamer bezpieczeństwa. Słyszałem, że macie je?
– Tak. Powinny już być gotowe.
– Więc chodźmy.
Klonowic i Borowski wstali, pożegnali
się z komendantem oraz z Mareckim, który z jakiegoś powodu jeszcze został w
gabinecie, i wyszli.
***
Zbliżało się już południe, gdy Magda się
obudziła. Otworzyła oczy i natychmiast je zmrużyła, gdyż raziło ją światło
wpadające przez szczeliny w żaluzjach. Niewyraźna czerwona plama widoczna w
kącie pokoju dopiero po przetarciu oczu okazała się elegancką sukienką,
niedbale rzuconą na krzesło.
Dziewczyna podrapała się po jasnej,
rozczochranej głowie, wstała z łóżka i wyszła z pokoju. W salonie siedziała już
jej matka, od rana oglądająca telewizję. Nastolatka spostrzegła leżący na stole
bukiet czerwonych róż.
– Co to? – zapytała.
– To dla ciebie – odpowiedział Anna.
Magda przeczytała liścik przy kwiatach,
po czym rzuciła je z powrotem na stół.
– Wstaw do wody – powiedziała matka.
– Później.
Córka usiadła obok niej na kanapie.
– Nie wybierasz się dzisiaj do szkoły?
– Nie chce mi się. Mam same głupie
lekcje. Gdzie jest mój telefon?
Jak na zawołanie na stoliku obok Anny
zawibrowała komórka. Kobieta sięgnęła po telefon i podała go córce. Niby
przypadkowo spojrzała na wyświetlacz. SMS od Tomka. Dziewczyna odczytała
wiadomość i uśmiechnęła się.
***
– Zanim zaczniemy, chcę wiedzieć, co pan
wie o sprawie.
– Wiem tylko tyle, co pan – odparł
Klonowic. – Że zginęło trzydzieścioro pięcioro dzieci i ochroniarz. Ośmioro
dzieci zaginęło bez śladu. Jeden chłopiec przeżył i jest teraz w śpiączce. Nie
było żadnych świadków, a policję powiadomił anonim, który zadzwonił o
dwudziestej pierwszej czternaście. Powiedział: "Zamordowali ich pod
fontanną", podał adres i rozłączył się.
– Widzi pan, tego ostatniego akurat nie
wiedziałem.
– Naprawdę? – zdziwił się Uri. – Cóż…
– No dobrze, obejrzyjmy to nagranie –
powiedział Borowski siadając przed ekranem obok agenta Mosadu. – Najpierw
kamera przy fontannie.
Zaczęli oglądać zapis z kamery od
godziny dwudziestej pierwszej. Obraz obejmował prawie cały placyk wokół
fontanny - niestety, dwie ławki znajdowały się w martwym punkcie. Na placu nie
było nikogo oprócz gołębi i wróbli. Przez kilkanaście minut nie działo się
zupełnie nic. Można by pomyśleć, że odtwarzacz się zaciął, gdyby nie drepczące
ptaki i woda tryskająca z fontanny.
W końcu pojawiła się spora grupa
młodzieży.
– Zastanawia mnie – odezwał się Borowski
nie odrywając wzroku od ekranu. – Dlaczego niebyło z nimi żadnego wychowawcy?
– Mnie też to zastanawia – odrzekł
Klonowic.
Nagle z głośnika rozległ się strzał.
Potem kolejny i jeszcze kilka następnych. Potem długa seria z karabinu
maszynowego.
Twarz Borowskiego zastygła, a po chwili
zaczęła jednocześnie blednąć i wykrzywiać się w grymasie pełnym obrzydzenia dla
masakry, jaką oglądał. Agent Mosadu siedział niewzruszony, a przynajmniej tak
by się mogło wydawać.
Odgłosy wystrzałów ucichły. Strzelec,
czy może raczej strzelcy, stali w miejscu, którego nie obejmowało oko kamery.
– Zaraz, zaraz – powiedział Uri. – Czy
może pan przewinąć do momentu, jak te dzieciaki weszły na plac?
Klonowic przysunął się bliżej ekranu.
Borowski przewinął do wskazanego miejsca.
– Niech pan spojrzy – Izraelczyk wskazał
róg ekranu, gdzie wyświetlała się data i godzina. – Dwudziesta pierwsza
szesnaście. Dwie minuty po zgłoszeniu.
– Cholera, faktycznie… Co tu jest grane?
– Czy na którymś z tych nagrań widać
miejsce, z którego strzelano?
– Obawiam się, że nie.
– Niech pan pokaże następne.
Piotr zmienił płytę.
Obraz z kamery przedstawiał alejkę
wiodącą do fontanny. O dwudziestej pierwszej piętnaście przeszedł nią szybkim
krokiem mężczyzna w średnim wieku ubrany w garnitur.
– Szedł w stronę fontanny – zauważył
Borowski. – I zniknął?
– Mamy podejrzanego. Następne.
Bezpański pies wygrzebywał coś ze sterty
śmieci. Wyciągnął jakąś nadgniłą kanapkę i zaczął ją jeść. Nagle odwrócił się,
najeżył i uciekł z podkulonym ogonem.
– Ciekawe, co go tak przestraszyło.
Która to godzina?
– Dwudziesta pierwsza trzynaście.
– Okej. Następne.
Na ławce spał brodaty bezdomny. Był
dziwacznie ubrany, w kapelusz i kolorowy dres. O dwudziestej czternaście wstał
i poszedł w stronę fontanny.
– Kolejny - zniknął – zauważył Klonowic.
– Chwileczkę – Borowski poczuł uderzenie
gorąca, od którego kropelki potu wystąpiły mu na czoło. - Widziałem już tego
człowieka!
– Gdzie?
– We śnie!
– Zna go pan?
ciekawa historyjka
OdpowiedzUsuńDziękujemy za opinię! Zapraszamy na następny odcinek już w piątek.
Usuń