środa, 13 sierpnia 2014

"Późne lato" - K.Kawski


Wyszli z chłodnego wnętrza kościoła. Pięć osób stanęło w pełnym słońcu. Żar palił karki i nieznośnie nagrzewał czarne marynarki mężczyzn.
Trumna czekała już przez wejściem. Z kościoła wyszedł ksiądz.
Żałobnicy założyli kapelusze i kondukt ruszył. Lato było już późne ale słońce piekło zbyt mocno jak na tę porę roku.  Szli przez teren kościoła. W cichym popołudniu słychać było tylko cykanie świerszczy, które długimi skokami uciekały spod stóp idących. Przez bramę  wyszli na drogę. Każdy krok podnosił z szosy pył, który długo  utrzymywał się w stojącym powietrzu.
Żadna z pięciu osób tworzących kondukt nie patrzyła na trumnę. Nikt się nie odzywał. Patrzyli pod stopy, a ich buty pokrywały się szarym pyłem. Gorąc był niemal nie do zniesienia. Gdy mijali drzewa lub wielkie krzaki bzu rosnące przy drodze, schodzili na skraj drogi by choć przez chwilę iść w ich cieniu. Trumna jechała środkiem. Ksiądz, nie odwracając się na idących z tyłu, kroczył na czele konduktu.
Kobieta zsunęła kapelusz na tył głowy i wnętrzem dłoni wytarła pot z czoła.
- Żal człowieka. Przecież zły nie był. – powiedziała.
Wszyscy podnieśli głowy.
- Kurwą był. A kurew nie szkoda. – odszczeknął wysoki mężczyzna z ospowatą cerą. Filcowy czarny kapelusz przekrzywił mu się na głowie. Przepocona marynarka śmierdziała kwaśno.
Kobieta zrobiła minę jakby zaraz miała się rozpłakać.
- Zostaw. I tak już nie żyje. Niech go cholera. – powiedział któryś z mężczyzn do wysokiego.
Tamten nie odpowiedział. Wbił wzrok w żwir pod stopami. Zamilkli wszyscy. Znowu słychać było tylko cykanie świerszczy. Drobny pył unoszący się z drogi osiadał na trumnie i na twarzach idących.

Z naprzeciwka ktoś szedł. Ciemna sylwetka rosła bardzo powoli w miarę zbliżania się  do konduktu. Piątka żałobników co pewien czas odrywała wzrok od ziemi i mrużąc oczy w palącym słońcu spoglądała przed siebie. Gdy postać była już wystarczająco blisko, spostrzegli, że to kobieta. Niosła kosz i co pewien czas przystawała. Teraz już wszyscy uczestnicy konduktu patrzyli na nią.  Po pewnym czasie, gdy już prawie zrównała się z idącym na przedzie księdzem, zatrzymała się. Swój kosz postawiła pomiędzy nogami i długo patrzyła na jadącą na przedzie trumnę. Następnie, jakby z wysiłkiem, oderwała od niej wzrok. Pustymi oczami popatrzyła na żałobników. Każdemu z przechodzących zaglądała w twarz jakby ich nie znała. Przechodzący też patrzyli. Kosz, który niosła kobieta pełen był gnijących jabłek, które wydzielały przykrą, ostrą woń. Wokół latały muchy.
Cała piątka przeszła, a kobieta stała. Otworzyła usta i uniosła lekko rękę jakby chciała coś powiedzieć.

Pochód szedł dalej. Przed sobą widzieli już zbitą kępę drzew. Po prawej stronie od szosy, nieco od niej odsunięta, oznaczała obecność cmentarza. W żółtym, wyschniętym krajobrazie sprawiała wrażenie fatamorgany. Zacienione pnie drzew falowały w gorącym  powietrzu.

Brama cmentarza była otwarta na oścież. Gdy przez nią wchodzili, jeden z mężczyzn przystanął i obrócił się. Popatrzył na pustą, rozgrzaną drogę. W oddali widać było kościół. Bliżej, na drodze, majaczyła kobieca postać. Stała dokładnie w tym samym miejscu, w którym ją minęli. Kobieta patrzyła w jego stronę. Przez chwilę też stał i patrzył. Potem przez bramę wszedł na cmentarz, w gęsty cień drzew.
Tam, pomiędzy grobami, panowała cisza. W nieruchomym powietrzu wszystko, co żywe, było zmęczone upałem. Jedynie powietrze zdawało się jakby lżejsze, nieco świeższe.

Paręnaście metrów za bramą czekał dół. Obok odrzucona była pryzma suchej ziemi. Dalej, na ścieżce między grobami, paląc papierosy czekali grabarze.
Żałobnicy ustawili się naokoło. Ksiądz wyjął książeczkę i otworzył ją. Wtedy stojąca między mężczyznami kobieta załkała nagle, głośno, przenikliwie. Wszyscy drgnęli. Jej łkanie przeszło w cichy szloch, a ksiądz zaczął czytać.
- I
n nomine Patris, et Filii, et Spiritus Sanctiwykonał znak krzyża, który wszyscy powtórzyli.
-
Prosimy Cię, Panie, zmiłuj się w swojej ojcowskiej dobroci nad duszą Twojego sługi, i wyzwolonej od skażenia śmierci przywróć udział w wiecznym zbawieniu. Prosimy Cię, Panie, niech nasza modlitwa uprosi u Twojej dobroci oczyszczenie ze wszystkich win dla duszy Twojego sługi, aby osiągnął Twoje wiekuiste miłosierdzie. Prosimy Cię, Panie, aby dusza jego osiągnęła udział w świętości wiekuistej, której zadatek otrzymała w Sakramencie wiecznego miłosierdzia. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Trumnę opuszczono do grobu.
- Niech ci ziemia lekką będzie – powiedział ksiądz i pokropił trumnę. – Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz.

Wszyscy się przeżegnali. Kobieta cały czas płakała.
Wysoki, brzydki mężczyzna przysunął się do niej. Mocno chwycił ją ponad łokciem.
- Nie rycz, jak Boga kocham – wycedził cicho.
Ona jednak wyrwała rękę z uścisku i płakała dalej.
Ksiądz skończył modlitwę i usiadł na furmance, którą przywieziono trumnę.
Piasek zadudnił o drewniane wieko. Kobieta wciąż szlochała. Mężczyzna o wielkich, sinych dłoniach podszedł do niej. Zniecierpliwiony powiedział:
- Nie rycz, dobrze ci mówią. – Zastanowił się chwilę jakby nie wiedział co jeszcze powiedzieć. - Wiesz kogo żeśmy minęli na drodze?
Kobieta pokręciła głową.
- Żonę jego. Zwariowała z tego wszystkiego, rozumiesz? Nie wie nawet czyj to pogrzeb.
Kobieta przestała płakać. Odjęła dłonie od twarzy i znieruchomiała. Mężczyźni również stali bez ruchu. W końcu wszyscy, powoli, apatycznie, ruszyli do bramy. Ksiądz na furmance już pojechał, a grabarze zasypywali grób.
Żałobnicy w ciszy przeszli przez teren cmentarza. Zatrzymali się jeszcze przy bramie aby zimną wodą z pompy opłukać twarze i karki. Zsunęli kapelusze i rozpięli kołnierzyki koszul.
Gdy wyszli na drogę, słońce przysłoniły chmury. Po chwili poczuli pierwsze krople deszczu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz