piątek, 29 sierpnia 2014

8 - odcinek 5.


— Na pewno byli tutaj — stwierdził Klonowic przyglądając się tablicy upamiętniającej Żydów rozstrzelanych przez hitlerowców.
— W takim razie pewnie poszli dalej wzdłuż granicy getta — powiedział Borowski wskazując linię biegnącą środkiem alejki prowadzącej w głąb parku.
Przeszli ścieżką pomiędzy drzewami i krzewami. Zatrzymali się, gdy dotarli do słupa z zamontowaną kamerą.
— Najwyraźniej tędy nie szli. Nie było ich na nagraniu z tej kamery — zauważył detektyw.

— To tu był ten pies — Uri skinął głową w stronę kupy śmieci usypanej pod krzakiem. — Rzeczywiście, musieli pójść inną drogą. Zawróćmy.
Wrócili do tablicy pamiątkowej i wybrali drugą możliwą drogę, szeroką aleją, wzdłuż której po obu stronach ciągnęły się rzędy ławek. Minęli jedną kamerę bezpieczeństwa, potem następną.
— Tędy też nie szli, byliśmy już przy wszystkich kamerach w tym parku — Borowski westchnął z poczucia bezradności i włożył sobie papierosa do ust. — Nie ma innej drogi do fontanny.
— Jest — szepnął Klonowic, po czym przeszedł między ławkami i przedarł się przez gęste zarośla.
— To nonsens — stwierdził Piotr, mimo to poszedł za agentem.
— A jednak — Uri przykucnął i zanurzył rękę w wysokiej, dawno niestrzyżonej trawie.
— Cholera… — dymiący papieros wypadł Borowskiemu z ust, gdy zobaczył jarmułkę, którą Klonowic trzymał w dłoni. — Ale chłopiec, któremu to spadło z głowy, na pewno by zauważył…
— Chyba, że by się spieszył.
— Na nagraniu nic nie wskazywało na to, żeby się spieszyli.
Detektyw wyjął z kieszeni marynarki przezroczysty plastikowy woreczek i podał go towarzyszowi, by włożył do niego jarmułkę.
Rozejrzeli się jeszcze w trawie, lecz niczego więcej nie udało im się znaleźć. Wyszli z powrotem na szeroką aleję i skierowali się w stronę fontanny, po drodze mijając stary aparat telefoniczny na monety.
— Myśli pan, że działa? — zapytał Klonowic.
— Sprawdźmy.
Borowski podszedł do aparatu, podniósł słuchawkę, wydobył z kieszeni monetę, wrzucił ją do automatu i wybrał numer.
— Borowski. Jak sekcja? A to ciekawe… Dziękuję — rozłączył się i zwrócił się do Uriego. — Przeprowadzili już sekcję zwłok czworga dzieciaków.
— I co?
— Jedna z dziewczyn była w ciąży. Drugi miesiąc.
Ruszyli dalej ku fontannie. Dostępu do placu wokół niej nadal wzbraniała policyjna taśma. A jednak ktoś tam był. Jakiś człowiek o pokracznej, przygarbionej sylwetce stał odwrócony do nich plecami.
— Hej! — krzyknął detektyw. — Tu nie wolno wchodzić!
Wezwany obejrzał się w ich stronę. Na głowie miał gumową halloweenową maskę. Zobaczywszy ich, rzucił się do ucieczki. Przeskoczył nad taśmą i wbiegł między drzewa.
— Stój! — Borowski i Klonowic natychmiast pobiegli za nim.

***

Tomek wszedł do salonu, gdzie w fotelu siedział jego ojciec, który, zdjąwszy krawat i marynarkę, oglądał kanał informacyjny w telewizji.
— Mamy jeszcze nie ma? — zapytał chłopak.
— Jest na zakupach.
— A ty nie idziesz dzisiaj do pracy?
— Mam wolne.
Tomek usiadł przy stole, wyjął z kieszeni telefon i przez chwilę wodził bezmyślnie kciukiem po ekranie. W końcu schował komórkę, wyprostował się i zwrócił się do ojca:
— Wiadomo już coś o tym zamachu na wycieczkę?
— Nie wiem. Chyba nie.
— No ale ty się zajmujesz tą sprawą?
— Tylko pośrednio.
— To czym ty się właściwie zajmujesz?
Marecki odłożył pilota od telewizora i spojrzał na syna surowym wzrokiem.
— A czym ty się właściwie zajmujesz, Tomek? Co? Nie studiujesz, nie pracujesz, więc co robisz całymi dniami? Ćpasz z tymi dresiarzami?
— Ja ich prawie nie znam. Namówili mnie…
— A jakby cię namówili, żebyś strzelił sobie w ten pusty łeb, to byś strzelił?
— Jestem dorosły.
— Jak jesteś dorosły, to idź zarabiaj na siebie.
Chłopak wstał gwałtownie odsuwając krzesło, które wydało głośny pisk przy tarciu o podłogę, wyszedł i zamknął się u siebie w pokoju.

***

Borowski stał z rękami wspartymi o uda i dyszał ciężko. Klonowic, również zdyszany, ale widocznie mniej niż detektyw, wyszedł zza drzew z wyraźnie niezadowoloną miną.
— Uciekł mi.
— Ma kondycję skurczybyk — Piotr otarł pot z czoła, wyprostował się i rozluźnił palcem kołnierzyk pod krawatem. — Wracajmy na komisariat.

***

Magda siedziała na łóżku u siebie w pokoju z laptopem na kolanach i z wściekłością waliła palcami w klawiaturę. Robiła właśnie wyrzuty Tomkowi, który nie przyszedł na spotkanie, bo dał się złapać paląc marihuanę z kolegami.
Ale to nie moja wina — tłumaczył się chłopak. — Ojciec dał mi szlaban.
JAKBYS Z NIMI NIE JARAŁ TO BY CIE NIE ZLAPAL!!!!11
Tylko chwilę z nimi rozmawiałem
W OGOLE NIE TRZEBA BYŁO Z NIMI ROZMAWIAC CZEKAŁAM NA CIEBIE JAK GLUPIA A TY WOLALES PALIC TRAWKE Z KOLEGAMI
Klawisz z literą "i" odpadł od klawiatury i poleciał gdzieś w kąt pokoju.
JA PIERDOLE JESZCZE SOBIE KLAWIATURE PRZEZ CIEBIE ROZWALILAM NIE ODZYWAJ SIE DO MNIE
Dziewczyna z impetem zamknęła laptop i przez chwilę siedziała z nim na kolanach, patrząc przed siebie. Usłyszała ciche pukanie do drzwi.
— Proszę! — zawołała, jeszcze mocno zagniewana.
Anna weszła do pokoju z bukietem na wpół uschłych czerwonych róż w ręku.
— Madziu, mówiłam, żebyś je wstawiła do wody, teraz zwiędły.
— To wywal je.
Kobieta poszła do kuchni, by wyrzucić kwiaty do kosza na śmieci, przedtem jednak z ciekawości zerknęła na doczepiony do nich liścik. Obok krzywo narysowanego długopisem serca widniał nagryzmolony podpis: OD MARKA.

***

Borowski stukał palcami w kierownicę w rytm Riders on the Storm.
— Lubi pan The Doors? — spytał Klonowic.
— Uwielbiam. Doorsi to mój ulubiony zespół.
Obaj milczeli przez chwilę wsłuchując się w słowa piosenki.
— My jesteśmy tacy Riders on the Storm — odezwał się w końcu Uri.
— Co? — zdziwił się detektyw.
— Ja i pan. Jesteśmy… jak to będzie po polsku? Jeźdźcy na burzy.
— Tak, trochę tak… — roześmiał się Piotr. — Mówmy sobie po imieniu. Piotrek.
— Uri — podali sobie ręce. — A posłuchaj tego — Izraelczyk ściszył radio i wyjął z kieszeni telefon.
Ha-balada al Ari we-Derczi — ryknęła muzyka, stanowczo zbyt głośno. Klonowic przyciszył ją trochę i przez moment znów słuchali w milczeniu. Przy słowach Ech sze-hem rokdim ze meszagea Borowski zaczął się wczuwać w rytm.
— Dobre — powiedział. — Co to?
— Kaweret.
Muzyka ucichła nagle i telefon zaczął wibrować w dłoni Uriego. Agent Mosadu odebrał, powiedział parę słów po hebrajsku i rozłączył się.
— Mam adres hotelu, gdzie mieszkała wycieczka z wychowawcami.

— No to jedziemy tam! Ech szenananananana!!!

 
Następny odcinek


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz